fbpx

Polityczny nekrolog premiera Irlandii

Polityka - 15 kwietnia, 2024

Kiedy nadszedł, był zaskoczeniem, bliższym hukowi niż skowytowi. W czasach, gdy w całym zachodnim świecie nasi politycy są w stanie irytować, oburzać i wprawiać w zakłopotanie, ale rzadko zaskakiwać, jest to coś samego w sobie. W związku z tym pochwały należą się Leo Varadkarowi, nieżyjącemu już liderowi Fine Gael i Taoiseachowi Republiki Irlandii.

Trzy dni po jego powrocie z wielkiego corocznego rytuału Dnia Świętego Patryka, podczas którego Taoiseach wręcza prezydentowi Stanów Zjednoczonych miskę koniczyny, zwołano posiedzenie rządu, na którym poinformował swoich kolegów o swojej decyzji o odejściu. Jak powiedział jeden z TD, przyszło to jak grom z jasnego nieba.

W partii i rządzie, które przeciekają jak stare sito, fakt, że dowiedzieliśmy się o tym dopiero na kilka minut przed oficjalnym ogłoszeniem, mówi nam, że najprawdopodobniej nie była to decyzja długo rozważana, dyskutowana i strategiczna.

Podane przez niego powody odejścia „osobiste i polityczne” oraz przekonanie, że „nie jest już najlepszą osobą na to stanowisko” oczywiście nie zadowoliły wielu wojowników klawiatury, którzy natychmiast zaczęli gorączkowo spekulować, jaki może być prawdziwy powód. W przypadku braku dalszych informacji uwierzmy mu jednak na słowo.

Ale wciąż możemy zapytać, dlaczego teraz? Bliskość porażki w referendach, które odbyły się 8 marca, z jego odejściem jest trudna do zignorowania. Dwie poprawki do konstytucji zaproponowane przez rząd i popierane przez wszystkie partie z wyjątkiem jednej, większość mediów i wiele znaczących organizacji pozarządowych w obliczu bardzo niewielkiej zorganizowanej opozycji poniosły miażdżącą porażkę. Po podliczeniu głosów mają one teraz szczególny zaszczyt zostać zarejestrowane jako najbardziej i trzecie najbardziej przegrane referenda w historii stanu.

Stanowiło to pierwszy poważny regres w postępowej fali kształtowania polityki od pokolenia. Chociaż poprawki same w sobie nie były tak znaczące, jak te mające na celu usunięcie konstytucyjnej ochrony nienarodzonych lub uznanie małżeństw osób tej samej płci, w niektórych częściach parlamentu panowało przekonanie, że Leo podwoił chwiejną kampanię i doprowadził partię do miażdżącej porażki na kilka miesięcy przed wyborami.

Co gorsza, margines porażki wzmocnił poczucie, że zarówno on, jak i partia są coraz bardziej oderwani od potrzeb i obaw zwykłych ludzi. Kiedy Leo przybył do centrum liczenia głosów dzień po głosowaniu, aby się poddać, koledzy z partii przyznali prywatnie, że wydawał się szczerze zszokowany wynikiem. Nawet w obliczu pozytywnych sondaży opinii publicznej w ostatnim tygodniu istniało poczucie, że porażka jest możliwa, ale tego rodzaju porażka była niewyobrażalna i wydawała się mieć realny wpływ na Taoiseacha. Kiedy Leo Varadkar pojawił się w Dail Eireann w 2007 roku, był postrzegany jako swego rodzaju avis rara w irlandzkiej polityce. Syn irlandzkiej pielęgniarki i urodzonego w Indiach lekarza, sam będący lekarzem, pochodzący z liściastych północnych przedmieść Castleknock, był jednym z niewielkiej grupy ideologicznych konserwatystów, którzy zdobyli mandaty dla Fine Gael w tamtych wyborach.

Z ekonomicznego punktu widzenia Leo był zwolennikiem małego rządu i niskich podatków. Obiecał, że nadejdzie sąd nad finansującym podatników sektorem pozarządowym, ognisko próżności. Konserwatysta społeczny, bronił tradycyjnej rodziny, prawa dziecka do ojca i matki i był zdeklarowanym obrońcą życia. Mówił twardo o przestępczości, był silny w kwestii suwerenności narodowej.

Siedemnaście lat do przodu. W międzyczasie Leo ewoluował, udał się w podróż, a może został zrzucony z konia, jadąc na skróty przez park w stylu świętego Pawła. W swojej mowie rezygnacyjnej zaznaczył te kamienie milowe lub osiągnięcia, z którymi był związany jako Fine Gael T.D., minister lub Taoiseach. Na pierwszy plan wysuwa się jego rola w prawnym uznaniu małżeństw osób tej samej płci i uchyleniu ósmej poprawki umożliwiającej wprowadzenie aborcji w Irlandii.

O dziwo, zarówno wtedy, jak i w kolejnych dniach, trzeci element współczesnego progresywnego tryptyku, czyli przyjęcie irlandzkiej ustawy o uznawaniu płci, był przywoływany w mniejszym stopniu. Jeden z najbardziej radykalnych aktów prawnych tego rodzaju przeszedł po cichu i na skinienie ręki w cieniu udanego referendum w sprawie małżeństwa. Nie jest już jasne, po której stronie historii znajduje się ten konkretny fragment prawodawstwa, więc być może dyskrecja została uznana za lepszą część męstwa.

Niezależnie od tego, jak Leo może postrzegać swoje sukcesy, słowa Enocha Powella w jego biografii Josepha Chamberlina wciąż brzmią prawdziwie: „Wszystkie życia polityczne, o ile nie zostaną przerwane w połowie strumienia w szczęśliwym momencie, kończą się porażką, ponieważ taka jest natura polityki i ludzkich spraw” Jego partia jest u władzy od trzynastu lat, a reżim zawsze ma swoją żywotność. Nawet najlepsi i najzdolniejsi nie są w stanie utrzymać energii i przekonania, które może przynieść partia wykluczona z władzy na lata. Nawet najbardziej pryncypialni muszą radzić sobie z rzeczywistością polityczną, która obejmuje sytuacje, w których to, co należy zrobić, spotyka się z tym, co można zrobić. Okno Overtona w irlandzkiej polityce jest raczej małe i znacznie bezpieczniejsze jest to, co jest godne szacunku w oczach komentatorów, niż to, co uważasz za słuszne.

Leo nigdy nie wydawał się być jednym z tych polityków, dla których posiadanie urzędu i władzy było ostatecznym końcem życia. Kiedy mówi, że nie jest już człowiekiem, który może przewodzić, może to być po prostu prawda. Kiedy Fine Gael wygrała wybory w 2011 roku, zdobyła trzydzieści sześć procent głosów i zdobyła siedemdziesiąt sześć mandatów. Obecnie ich sondaże wynoszą około dwudziestu procent i posiadają trzydzieści cztery mandaty. W czerwcu odbędą się wybory lokalne i europejskie, a w ciągu roku odbędą się wybory powszechne. Koalicyjny partner partii ma sondaże na poziomie 16 procent, punkt poniżej niezależnych, co sprawia, że perspektywa reelekcji jest trudniejsza niż można by sobie tego życzyć.

Najbardziej palącą kwestią wśród wyborców jest imigracja, co jeszcze pięć lat temu nie byłoby do pomyślenia. Kolejnym i powiązanym z nim problemem jest kryzys mieszkaniowy, który trwa już od kilku lat. Trzeba zobaczyć w praktyce, co ten rząd może zrobić w dostępnym mu czasie, aby istotnie zająć się którąkolwiek z tych kwestii i odwrócić swoje szanse wyborcze. Być może kilka mocnych słów i wielkich obietnic, trochę przyzwoitego teatru, wystarczy, aby wyborcy wrócili na pokład, ale przy bardzo niskim poziomie zaufania do polityków konkretne działania i rzeczywiste wyniki mogą być tym, czego potrzeba, a także bardzo trudne do osiągnięcia.

Nawet gospodarka, która dla wielu wydaje się być w doskonałym zdrowiu, wysyła ostrzeżenia. Wpływy z podatku od osób prawnych, od których dochody są aktywnie uzależnione, spadły w pierwszym kwartale „z przyczyn technicznych”. Wąskość i mobilność tej bazy podatkowej jest przerażająca. Niedobory mieszkaniowe zawsze stwarzają problemy dla szerszej gospodarki i nie widać ich końca. Wzrost wynagrodzeń jest okropny, ale jednocześnie istnieją wąskie gardła na rynku pracy. Koszty prowadzenia działalności gospodarczej są zbyt wysokie. Biorąc wszystko pod uwagę, być może nie jest to zły moment na pożegnanie się i powodzenia.