fbpx

Wolność słowa zagrożona przez media społecznościowe

Nauka i technologia - 10 grudnia, 2021

Media społecznościowe to nie tylko prywatne firmy. Są też powszechnymi przewoźnikami…

Warto przypomnieć sobie trzy argumenty Johna Stuarta Milla przemawiające za wolnością myśli i wypowiedzi na czas, a może nawet pilne: po pierwsze, tłumiona opinia może być prawdziwa. Zaprzeczanie temu oznacza zakładanie własnej nieomylności. Po drugie, chociaż tłumiona opinia jest błędem, może zawierać część prawdy; a ponieważ przeważająca opinia na jakikolwiek temat rzadko jest całą prawdą, tylko przez zderzenie negatywnych opinii reszta prawdy ma jakąkolwiek szansę zostać dostarczona. Po trzecie, nawet jeśli otrzymana opinia jest nie tylko prawdziwa, ale cała prawda; o ile nie pozwoli się jej, i faktycznie jest, energicznie i szczerze kwestionowana, jak to ujmuje Mill, to przez większość tych, którzy ją otrzymają, będzie ona traktowana w sposób przesądowy, z niewielkim zrozumieniem jego racjonalnych podstaw. Mill zwraca uwagę, że nawet Kościół katolicki powołuje „adwokata diabła”, którego zadaniem jest znalezienie dowodów i argumentów przeciwko podniesieniu do godności wybitnych osób.

Cenzorzy są omylni, podobnie jak dziennikarze

Nie muszę akceptować kontrowersyjnej koncepcji Milla o wolnym społeczeństwie jako gigantycznym klubie dyskusyjnym, w którym wszystko powinno być otwarte na wątpliwości i dyskusję, aby zobaczyć siłę jego fallibilistycznego stanowiska. Cenzura oznacza, że niektórym omylnym jednostkom powierza się władzę tłumienia opinii, w odróżnieniu od rozsądnego wymogu, aby obywatele wzięli odpowiedzialność za to, co powiedzieli: jeśli angażują się w działania wywrotowe, zniesławiające lub nękające, mogą i powinni zostać doprowadzeni do Sąd. Cenzorzy będą zawsze wyznaczani przez władze i będą starali się chronić te władze. Prawdą jest, że wolność myśli i wypowiedzi może teoretycznie istnieć w autokracji, jaką są Prusy Fryderyka II, choć generalnie władcy będą kuszeni, by ją znieść. Ale we współczesnej demokracji wolność słowa jest kluczowa, nie tylko dla wyborców, aby wysłuchali obu lub wszystkich stron sporu przed wyborami, ale także dla wolnej prasy, aby działała jako ograniczenie dla rządu, niezależnie od tego, jak popularni mogą być rządzący. W każdej chwili. Jeszcze innym argumentem za wolnością słowa jest to, że umożliwia ona ludziom wyładowanie frustracji słowami, a nie czynami: w przeciwnym razie mogą wybuchnąć, jak czajniki.

Oczywiście często nadużywa się wolności słowa, zwłaszcza wolności prasy. Współcześni dziennikarze są tak samo omylni jak cenzorzy Milla, a niektórzy z nich są złośliwi i źle poinformowani. Ale wtedy to nie wolność słowa jest winna: to sam sprawca (lub ona). Właściwa jest tutaj odpowiedź św. Jana Chryzostoma: „Słyszę wielu krzyków, gdy zdarzają się godne ubolewania ekscesy: „Nie byłoby wina!” Och, szaleństwo! O, szaleństwo! Czy to wino powoduje to nadużycie? Nie. … Jeśli mówisz: „Nie byłoby wina” z powodu pijaków, to musisz mówić stopniowo: „Aby nie było stali” z powodu morderców, „Nie byłoby nocy” z powodu złodziei, „Aby nie było światła”, z powodu donosicieli i „Aby nie było kobiet”, z powodu cudzołóstwa’.

Wymagana własność rozproszona

Prawdą jest również, że moje prawo do zabierania głosu nie pociąga za sobą obowiązku słuchania, a co ważniejsze, oddania do mojej dyspozycji swoich zasobów. Jeśli jesteś właścicielem gazety, nie jesteś zobowiązany do drukowania moich komentarzy, nawet jeśli są to korekty opublikowanych przez Ciebie nieprawd, chyba że sąd uzna takie nieprawdy za niezgodne z prawem. Ale jeśli oczekujesz uczciwych komentarzy i ułatwiasz poprawianie błędów rzeczowych, jesteś lepszym dziennikarzem i zasługujesz na pochwałę. Na przykład ostatnio fińska Hufvudstadsbladet łaskawie wydrukowała moje poprawki do wrogiego artykułu o Islandii. Jednak niemiecki Süddeutsche Zeitung nie pozwolił mi wyjaśnić niektórych złośliwych i wprowadzających w błąd doniesień na ten sam temat. Nie odpowiedział nawet na mój list. Niech tak będzie. Wolność prasy to także wolność odrzucania zgłoszeń, nawet niewinnych sprostowań. Ponownie, jeśli posiadasz inny rodzaj platformy, na przykład duże otwarte forum lub salę spotkań, nie musisz mi jej wynajmować. Powodem, dla którego zwykle nie stanowi to problemu, jest to, że w wolnej i konkurencyjnej gospodarce dostępnych jest wiele różnych i zróżnicowanych platform. Mógłbym opublikować komentarze , których Süddeutsche Zeitung odmówił wydrukowania tutaj w The Conservative , a jeśli zechcę zorganizować spotkanie, a ty odmówisz wynajęcia mi swojego audytorium, po prostu pójdę gdzie indziej.

Ale co, jeśli tak naprawdę nie ma dokąd pójść? Jeśli wolność myśli i wypowiedzi ma być czymś więcej niż pustym frazesem, wydaje się, że wymaga rozproszonej własności mediów i innych platform publicznych, chyba że wierzysz w podstawową dobroć i tolerancję (oraz, jak podkreśla Mill, w nieomylność) monopoliści. W okrzyku Róży Luksemburg kryje się podstawowa prawda, że wolność jest zawsze wolnością dysydenta „die Freiheit der Andersdenkenden”. W jaki sposób zachowana jest wolność dysydenta, jeśli jedna i tylko jedna agencja kontroluje dostęp do każdej platformy, której dysydent może potrzebować, aby wyrazić swoje opinie? Przy ogromnym sukcesie mediów społecznościowych, w szczególności Facebooka i Twittera, oraz niektórych rodzajów platform internetowych, takich jak Amazon i Storytel (szybko rozwijający się szwedzki dostawca audiobooków), stało się to pilnym zadaniem.

Amazon kontroluje rynek książek

Rozważ publikację książek. Amazon i Storytel nie posiadają książek niektórych autorów, jeśli uważają, że ich opinie są nie do przyjęcia. Chociaż może to być właściwe w przypadku pornografii dziecięcej lub podręczników terrorystycznych, firmy te idą znacznie dalej. Na przykład Amazon z radością oferuje książkę promującą transpłciowość dla dzieci, Let Harry Become Sally (Hypothesis Press, 2018), autorstwa pisarza naukowego Kelly R. Novak, ale odmawia umieszczenia na liście książki krytykującej transpłciowość dla dzieci, When Harry Became Sally (Kiedy Harry stał się Sally) ( Encounter Press, 2018), filozof Ryan T. Anderson. Taka decyzja Amazona ma duże znaczenie, gdy firma kontroluje połowę rynku książek drukowanych w Stanach Zjednoczonych i być może dwie trzecie rynku ebooków. Podobnie niektórzy wydawcy mieli trudności z nakłonieniem Storytel do rozpowszechniania książek krytycznych wobec islamskiego fundamentalizmu: są oni odrzucani jako „mowa nienawiści”.

Dziwny przypadek Yiannopoulosa

Weź pod uwagę media społecznościowe, zwłaszcza Twitter i Facebook. Niektórzy ludzie, którzy zdobyli zwolenników na tych platformach, stali się od nich uzależnieni finansowo. Jednym z przykładów jest brytyjski kontrarianin Milo Yiannopoulos, który zarabiał na życie wygłaszając wykłady, zbierając datki od fanów oraz sprzedając artykuły i książki. Przez jakiś czas miał 300 000 obserwujących na Twitterze i ponad dwa miliony na Facebooku. Prawicowy wesoły (żydowskiego pochodzenia i żonaty z Afroamerykaninem) i zagorzały zwolennik Trumpa (nazywał Trumpa „tatusiem”), lubił prowokować lewicowców. Im bardziej się stawali, tym weselej wyglądał Yiannopoulos. Ale w 2016 r. Twitter zbanował go na stałe za nękanie go w swoich tweetach na temat Leslie Jones, afroamerykańskiej aktorki. A w 2019 roku Facebook go zbanował. Działania te nie tylko pozbawiły Yiannopoulosa platformy, ale także praktycznie zbankrutowały.

Czy te działania Twittera i Facebooka były rozsądne? Zgodziłbym się, że ataki Yiannopoulosa na Leslie Jonesa były obraźliwe i oburzające. W proteście opuściła Twittera (zanim Yiannopoulos został zbanowany). Ale osoba publiczna, taka jak znana aktorka, musi przyzwyczaić się do niechcianego rozgłosu. Powinna była to zignorować, zamiast zaszczycać to odpowiedzią, jakkolwiek szczera by to nie była. To byłaby zupełnie inna sprawa, gdyby Yiannopoulos opublikowała jej adres lub numer telefonu albo bezpośrednio zachęcała ludzi do nękania jej lub zastraszania. Mogło to zostać zinterpretowane jako podżeganie do przemocy, jako tak zwane nieuchronne działanie bezprawia i prawdopodobnie nie powinno być dozwolone na żadnej platformie publicznej. Moim zdaniem zakaz na Facebooku był również nierozsądny. Chociaż wiele publicznych wypowiedzi Yiannopoulosa jest wyjątkowo nieuprzejmych i obraźliwych, należy spotkać się z argumentami lub po prostu zignorować. Przypomnijmy sobie punkt widzenia Milla, że otrzymana opinia powinna być energicznie i żarliwie kwestionowana, jeśli nie ma stwardnieć w uprzedzenia. Oskarżanie Yiannopoulosa o podżeganie do przemocy jest również nieco nieszczere, podczas gdy przemoc wokół niego została w większości spowodowana przez jego przeciwników, którzy próbowali uniemożliwić mu przemawianie na uniwersytetach i czasami go fizycznie atakowali.

Prezydent zbanowany z mediów społecznościowych

Najbardziej kontrowersyjnym posunięciem Twittera i Facebooka było prawdopodobnie zablokowanie na stałe samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa, po zamieszkach na Kapitolu 6 stycznia 2021 r., na kilka dni przed jego odejściem z urzędu. Dojście Trumpa do władzy było spowodowane nie tylko tym, że mógł za pośrednictwem mediów społecznościowych ominąć republikański establishment i dotrzeć bezpośrednio do swoich zwolenników, wszystkich 89 milionów. Podczas gdy przegrał wybory prezydenckie w 2020 roku, otrzymał ponad 74 miliony głosów i przewodził w 25 z 50 stanów. Innymi słowy, Twitter odłączył polityka, który nie tylko był prezydentem Stanów Zjednoczonych przez cztery lata, ale którego ponad 74 miliony Amerykanów uznało za zdolnego do dalszego sprawowania urzędu. Z pewnością trzeba trochę odwagi, by wyprowadzić taką siłę z platformy. A może była to arogancja: Twitter mógłby przetrwać bez Trumpa, ale czy Trump mógł przetrwać bez Twittera?

Powiedziałem wcześniej, że w 2016 roku głosowałbym raczej na Hillary Clinton niż na Trumpa, głównie z dwóch powodów: wydawała się bezpiecznym wyborem, podczas gdy on nie działał prezydencko i popierał protekcjonizm, co ja, jako zagorzały zwolennik wolnego handlu , uważaj za zgubne. Ale Trump był lepszym prezydentem, niż się spodziewałem. Zderegulował gospodarkę i obniżył podatki, mianował kompetentnych sędziów, był stanowczy wobec Chin i na początku epidemii zdał sobie sprawę, jak ważne jest opracowanie szczepionek (Operacja Warp Speed). Trump był jednak złym przegranym . Powinien był odpowiedzieć z wdziękiem na swoją porażkę, jak Richard M. Nixon, który mógł zrobić problem z nieprawidłowości w wyborach prezydenckich w 1960 r., zwłaszcza w Illinois, ale który zdecydował się tego nie robić. Co więcej, Trump często był niesamowicie niegrzeczny w swoich tweetach.

Pretekst, a nie powód

Nie uważam, by zwykła grubiaństwo Trumpa i jego nieuprzejma odmowa poddania się wyborom prezydenckim były wystarczające, by zabronić mu korzystania z mediów społecznościowych. Oficjalnym powodem było oczywiście to, że 6 stycznia wszczął szokujące zamieszki na Kapitolu. Ale to mało prawdopodobne. Prawdą jest, że Trump był zbyt niechętny i powolny, by potępić ohydny atak, ale nigdy go nie zachęcał ani nie chwalił, przynajmniej nie bezpośrednio. Aby wyjaśnić swój zakaz, Twitter odniósł się do dwóch tweetów napisanych po zamieszkach. Pierwsza z nich brzmiała: „75 000 000 wspaniałych amerykańskich Patriotów, którzy głosowali na mnie, NAJPIERW AMERYKĘ i PONOWNIE STWORZĄ WSPANIAŁĄ AMERYKĘ, będą mieli WIELKI GŁOS w przyszłości. Nie będą lekceważone ani traktowane niesprawiedliwie w żaden sposób, kształt czy formę!!!’ Drugi tweet brzmiał: „Wszystkim, którzy pytali, nie pójdę na inaugurację 20 stycznia”. Nie mogę zinterpretować tych tweetów jako podżegania do przemocy, a drugi rzeczywiście posunął się tak daleko, jak Trump posunąłby się, by uznać wybory.

Ciekawe jest pytanie, czy można pociągnąć prezydenta do częściowej odpowiedzialności za działania swoich najzagorzalszych zwolenników i można argumentować, ale nie należy zapominać, że to oni działali, a nie on. Mogę tylko stwierdzić, że to, co media społecznościowe podały jako powód do zakazu Trumpa, było raczej pretekstem. Lewicowe kierownictwo i pracownicy Twittera i Facebooka od dawna byli urażeni tym, jak wykorzystywał te platformy do własnych celów, ale odważyli się go rozłączyć dopiero po tym, jak przegrał wybory i wychodził. Dla porównania, Mahathir Mohamad, były premier Malezji, napisał na Twitterze po ścięciu przez islamskich fundamentalistów nauczyciela francuskiego Samuela Paty’ego: „Francuzi w ciągu swojej historii zabili miliony ludzi. Wielu było muzułmanami. Muzułmanie mają prawo się gniewać i zabijać miliony Francuzów za masakry z przeszłości”. Chociaż Twitter usunął tweeta, nie zamknął konta Mohamada.

Laptop Bidena i wirus Wuhan

Należy wspomnieć o dwóch innych rażących przykładach. Krótko przed wyborami prezydenckimi w 2020 r. New York Post opublikował fragmenty materiałów znalezionych na laptopie Huntera Bidena, syna przeciwnika Trumpa Joe Bidena. Materiał ten wskazywał, że syn wykorzystywał powiązania rodzinne do zawierania lukratywnych transakcji za granicą, na Ukrainie iw Chinach. Jednak Twitter i Facebook zakazały wszelkich wzmianek o tej historii na podstawie kradzieży laptopa. Nie było to ściśle rzecz biorąc prawdą. Wygląda na to, że dysk twardy został skopiowany, a następnie przekazany do gazety. Tak czy inaczej: materiał został prawdopodobnie pozyskany nielegalnie. Ale w przeszłości inne gazety, w tym Washington Post i New York Times , nie wahały się publikować materiałów, które wyciekły do nich, czyli innymi słowy, zostały uzyskane nielegalnie. The New York Post , jedna z największych gazet w Ameryce, również nie mogła być lekceważona jako marginalny głos.

Jeszcze bardziej zawstydzający dla dwóch gigantów mediów społecznościowych był zakaz zgłaszania raportów sugerujących, że wirus korony mógł uciec z laboratorium w Wuhan i nie przeskoczyć ze zwierzęcia na człowieka. W pierwszych miesiącach pandemii naukowcy powiązani z laboratorium w Wuhan podejmowali gorączkowe wysiłki, aby uciszyć wszelką dyskusję na temat tej możliwości, a Światowa Organizacja Zdrowia, najwyraźniej we współpracy z władzami chińskimi, również to odrzuciła. Zarówno Twitter, jak i Facebook grali razem, przez chwilę nie dopuszczając żadnej wzmianki o tej możliwości. Ale ostatecznie znieśli zakaz, ponieważ stało się jasne, że ta hipoteza jest całkiem prawdopodobna, chociaż chińskie władze utrudniły lub wręcz uniemożliwiły wyciągnięcie jednoznacznych wniosków. Pisarz naukowy Matt Ridley komentuje: „Odkrycie pochodzenia Covid ma znaczenie, ponieważ wirus prawdopodobnie zabił obecnie około 16 milionów ludzi i jesteśmy to winni im i ich rodzinom zbadanie. Ma to znaczenie, ponieważ źli aktorzy — terroryści i zbójeckie państwa — oglądają ten odcinek i zastanawiają się, co im ujdzie na sucho, jeśli chodzi o bioterroryzm lub badania nad patogenami. A to ma znaczenie, ponieważ musimy wiedzieć, jak zapobiec kolejnej pandemii”.

Media społecznościowe jako wspólne nośniki

Niektórzy z moich liberalnych przyjaciół nie postrzegają tych przykładów jako kwestii wolności słowa. Zauważają, że Amazon, Twitter i Facebook to prywatne firmy, które mogą decydować, z kim zawierać transakcje. W końcu argumentowałem, że moje prawo do zabierania głosu nie pociąga za sobą obowiązku słuchania, ani oddania swoich zasobów do mojej dyspozycji. Ale myślę, że to tylko częściowo prawda. Firmy te są również powszechnymi przewoźnikami, podobnie jak firmy telefoniczne, prywatne drogi czy hotele. Różnica między firmą telekomunikacyjną z jednej strony a wydawnictwem lub gazetą z drugiej polega na tym, że firma telekomunikacyjna nie może odrzucić klienta, ponieważ mówi bzdury. Musi oferować swoje usługi wszystkim płacącym klientom. Podobnie właściciel prywatnej drogi może pobierać opłatę za korzystanie z niej, ale nie może zabronić kobietom jazdy po niej tylko dlatego, że są kobietami (nawet jeśli kobiety dopiero od niedawna mogą jeździć w niektórych krajach). Ponownie, właściciel hotelu nie może odmówić obsługi osób kolorowych (nawet jeśli było to praktykowane do niedawna zarówno w RPA, jak i na południu Stanów Zjednoczonych). Chodzi o to, że dyskryminacja na placu publicznym (w odróżnieniu na przykład od klubu prywatnego) musi być materialna. Oczywiście nauczyciel może odróżnić ucznia zdolnego od przeciętnego, wystawiając wyższe stopnie lepszemu. Nie powinien jednak oceniać uczniów według ich koloru skóry czy wyznania. Właściciel restauracji może wymagać specjalnego ubioru w swoim lokalu, ale nie powinien odmawiać wstępu ludziom tylko dlatego, że są Azjatami.

Różnica między dzisiejszymi mediami społecznościowymi a prywatnymi firmami na konkurencyjnym rynku polega nie tylko na tym, że można je uznać za zwykłych przewoźników lub publiczne place, ale także na to, że cieszą się niemal monopolem. Jak już wspomniałem, monopol oznacza, że nie ma dokąd pójść. Być może większość ludzi nie byłaby zbytnio zaniepokojona faktem, że dwaj Goliaty mogą uciszyć podżegacza takiego jak Milo Yiannopoulos. Ale mają moc, a także śmiałość, by odrzucić samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, mając za sobą ponad 74 miliony głosów. Być może historia laptopa Huntera Bidena nie była zbyt istotna (choć można sobie tylko wyobrazić, co z kompromitujących materiałów uzyskanych od jednego z dzieci Donalda Trumpa zrobiliby Washington Post i New York Times ). Jednak media społecznościowe próbowały przez chwilę stłumić to, co jest obecnie powszechnie uważane za najbardziej prawdopodobną hipotezę o pochodzeniu wirusa koronowego, który spowodował globalną pandemię, wywrócił świat do góry nogami na dwa lata.

Czy należy cofnąć immunitet?

Media społecznościowe mogą i powinny ustalać zasady, na przykład przeciwko pornografii dziecięcej, działalności terrorystycznej i podżeganiu do przemocy. Ale moim zdaniem posunęli się za daleko w ograniczaniu wolności słowa, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Należy podkreślić, że zgodnie z prawem Stanów Zjednoczonych, w którym mają siedzibę, obecnie nie ponoszą odpowiedzialności za to, co mówią ich użytkownicy. Zgodnie z sekcją 230 tytułu 47 Kodeksu Stanów Zjednoczonych, w sprawie Federalnej Komisji Łączności i Krajowej Administracji Telekomunikacji i Informacji, „Żaden dostawca ani użytkownik interaktywnej usługi komputerowej nie może być traktowany jako wydawca lub mówca jakichkolwiek informacji dostarczonych przez inną osobę. dostawcę treści informacyjnych”. Jeśli media społecznościowe zaczną cenzurować opinie, jakkolwiek niepopularne w tej chwili, poza tym, co należy uznać za ich uzasadnione obawy, wówczas immunitet ten może zostać cofnięty. Media społecznościowe z trudem mogą cieszyć się odpornością i jednocześnie działać jako cenzor. Osobiście opowiadałbym się za jak największą wolnością w Internecie, ale oznaczałoby to, że media społecznościowe musiałyby znacząco zrewidować swoją politykę i uznać własną omylność.

The text was translated by an automatic system