Na dzień przed wigilią Bożego Narodzenia, Departament Stanu USA ogłosił, że w całej Europie – i poza jej granicami – doszło do katastrofy. Pięciu Europejczyków, wybitnych postaci nowego porządku cyfrowego, w tym były komisarz UE Thierry Breton, zostało objętych sankcjami zakazującymi im wjazdu na terytorium USA.
„Zbyt długo ideolodzy w Europie przewodzili zorganizowanym wysiłkom mającym na celu zmuszenie amerykańskich platform do karania amerykańskich punktów widzenia, którym się sprzeciwiają. Administracja Trumpa nie będzie dłużej tolerować tych rażących aktów eksterytorialnej cenzury. Departament Stanu podejmie dziś kroki w celu uniemożliwienia wjazdu do Stanów Zjednoczonych czołowym postaciom globalnego kompleksu cenzorsko-przemysłowego. Jesteśmy gotowi i chętni do rozszerzenia tej listy, jeśli inni nie zmienią kursu” – napisał sekretarz stanu Marco Rubio na swoim oficjalnym koncie X.
W opublikowanym godzinę później poście podsekretarz stanu Sarah Rogers wymieniła nazwiska pięciu osób, których administracja Trumpa nie chce już na amerykańskiej ziemi. Pierwszą z nich jest były komisarz ds. rynku wewnętrznego i spraw cyfrowych, Thierry Breton, który „od pierwszego dnia objęcia urzędu”, według jego własnych oświadczeń, poświęcił się wdrażaniu ustawy o usługach cyfrowych, osławionego prawa, które pod pozorem „reformy naszej przestrzeni cyfrowej” jest narzędziem do monitorowania, sankcjonowania i uciszania konserwatywnych lub anty-establishmentowych opinii.
To właśnie Breton ostrzegł Elona Muska w sierpniu 2024 r. przed „prawnym obowiązkiem zapewnienia zgodności X z prawem UE, a w szczególności DSA w UE”, przed rozmową transmitowaną na żywo na X między Donaldem Trumpem, wówczas kandydatem na prezydenta USA, a szefem platformy. Ten sam Thierry Breton stwierdził w wywiadzie w styczniu 2025 r., po odwołaniu wyborów prezydenckich w Rumunii i przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech: „Zrobiliśmy to w Rumunii i oczywiście będziemy musieli to zrobić, jeśli będzie to konieczne w Niemczech”. Stwierdzenie to wywołało wiele reakcji.
Na liście sankcji nałożonych przez Departament Stanu znajdują się również szefowie dwóch brytyjskich organizacji „non-profit”, Imrah Ahmed i Clare Melford. Ahmed jest dyrektorem generalnym The Center for Countering Digital Hate, a Melford jest założycielką Global Disinformation Index, oba podmioty są niezwykle aktywne w aktywizmie przeciwko „mowie nienawiści”, w rzeczywistości polując na każdego, kto ma poglądy odmienne od oficjalnego dogmatu na temat zmian klimatu lub tak zwanych antyszczepionkowców. Dwie inne osoby, którym zakazano wjazdu do Stanów Zjednoczonych, to Anna-Lena von Hodenberg i Josephine Ballon, przedstawicielki niemieckiej organizacji HateAid, która oficjalnie działa na rzecz zwalczania „systematycznej dezinformacji i przemocy cyfrowej”, co wszyscy wiemy, co to naprawdę oznacza: cenzurę, przepisywanie teraźniejszości i przeszłości oraz absolutną kontrolę nad narracją publiczną.
Reakcja Francji była natychmiastowa, zarówno prezydent Macron, jak i minister spraw zagranicznych Jean-Noel Barrot „zdecydowanie potępili” ograniczenia wizowe nałożone przez Departament Stanu USA i bronili regulacji cyfrowych „przyjętych w wyniku demokratycznego i suwerennego procesu przez Parlament Europejski i Radę”.
Każdy, kto twierdzi, że jest zaskoczony tą decyzją, albo niczego nie zrozumiał, albo udaje, że niczego nie zrozumiał z oświadczeń lub sygnałów wydawanych przez JD Vance’a i Marco Rubio w ciągu ostatnich miesięcy. Ochrona i wspieranie wolności słowa jest jednym z kluczowych celów obecnej administracji USA, dlatego też podwójne standardy stosowane przez niektórych europejskich polityków o autokratycznych odruchach, w bezpośredniej koordynacji ze skrajnie lewicowymi aktywistami przebranymi za nieustępliwych bojowników przeciwko „nienawiści i dezinformacji”, wywołują środki zaradcze.
Ostatnie zdanie postu Marco Rubio jest kolejnym ostrzeżeniem: „Jesteśmy gotowi i chętni do rozszerzenia tej listy, jeśli inni nie zmienią kursu”. Ten bardzo niebezpieczny kurs musi się skończyć. Głęboka reforma przestrzeni cyfrowej jest konieczna, ale nie poprzez tłumienie tych głosów, które „ośmielają się” mówić prawdę. Nawet jeśli jest ona niewygodna.