fbpx

Czy Trump ma prawo zwalczać lewicowy ekstremizm na uniwersytetach?

Świat - 3 czerwca, 2025

Kiedy europejskie media piszą o walce Donalda Trumpa z lewicowym radykalizmem na amerykańskich uniwersytetach, zazwyczaj robią to bez jakiegokolwiek niuansowania debaty. Trump jest przedstawiany jako zagrożenie dla demokracji oraz niezależności i wolności amerykańskich instytucji.

Z drugiej strony, uniwersytet taki jak Harvard – gdzie polityka Trumpa jest najwyraźniej przeciwna – jest opisywany jako odważny orędownik wolności akademickiej. Harvard ma odwagę przeciwstawić się autokratycznemu zaprzeczaniu wiedzy i gardzeniu nauką. I dlatego nie chodzi tylko o wolność akademicką, ale o demokrację i liberalne społeczeństwo.

Dobrze ugruntowaną zasadą w świecie zachodnim jest to, że nasze uniwersytety nie powinny być zmuszane do dostosowywania się do władzy. Naukowcy na naszych uniwersytetach powinni czuć się wolni w prowadzeniu badań i nauczaniu tego, co chcą (przynajmniej w założeniu). Swobodna pogoń za wiedzą nie powinna być utrudniana przez polityków lub ich ideologiczne preferencje. Badania powinny być wolne, w przeciwnym razie nie są badaniami. Naukowcy powinni być wolnymi badaczami, w przeciwnym razie nie są prawdziwymi badaczami.

Chodzi o demokratyczną zasadę wolności. Naukowcy powinni mieć odwagę kwestionować panujący porządek. Powinni mieć odwagę kwestionować priorytety polityków. Powinni mieć odwagę kwestionować poglądy zwykłych ludzi na to, co jest prawdziwe i słuszne. Wolne badania powinny być wolnym poszukiwaniem wiedzy.

Ale chodzi również o skuteczność badań. Badania, które mają być w stanie rozwijać myśl i wiedzę, muszą mieć odwagę myśleć o nowych rzeczach, muszą mieć odwagę kwestionować normy i społecznie ustalone „prawdy”. W ten sposób badania posuwają społeczeństwo naprzód. W ten sposób badania spełniają swoją funkcję jako źródło rozwoju społecznego, postępu i innowacji.

Jeśli władza polityczna interweniuje w wolne poszukiwanie wiedzy i nakazuje badaczom, jak powinni myśleć i co powinni robić, będzie to sposób na zmiażdżenie całego systemu. Autentyczne poszukiwanie wiedzy nie może być dostosowywane do życzeń władzy. Racjonalna analiza społeczeństwa i kultury nie może być ubrana w ideologiczne szaty. Jeśli uniwersytety zaczną tańczyć w rytm melodii władzy, będą zajmować się jedynie potwierdzaniem legitymizacji władzy. Nie może tak być i nie powinno tak być w świecie zachodnim, dlatego uniwersytet musi być wolny od władzy politycznej.

I tutaj kluczowym pojęciem staje się niezależność. Uniwersytety powinny być zintegrowaną częścią społeczeństwa, powinny być finansowane (w większości przypadków) ze środków publicznych, czyli z podatków, ale jednocześnie powinny być niezależne od polityki. Uniwersytety są zatem zależne od społeczeństwa, jeśli chodzi o finansowanie i obowiązki dydaktyczne, ale powinny być całkowicie niezależne, jeśli chodzi o treść prowadzonych badań i nauczania.

Obraz badań i nauczania, który tu malujemy, jest obrazem dominującym obecnie w mediach całego zachodniego świata. Uniwersytety powinny być wolne i niezależne. W tym świetle Donald Trump staje się autorytarnym przywódcą, który zagraża wolności uniwersytetów i myśli.

Ale czy to naprawdę takie proste? Czy nie ma powodu, by być podejrzliwym, gdy cały establishment medialny biegnie w tym samym kierunku, by ostrzegać przed zagrożeniem demokracji ze strony prawicy politycznej?

Prawda jest raczej taka, że utopijną fantazją jest to, że uniwersytety i instytucje szkolnictwa wyższego funkcjonowałyby całkowicie niezależnie od politycznego i ideologicznego kontekstu, w którym działają. Utopią jest również przekonanie, że uniwersytety nie mogą funkcjonować jako podmioty polityczne. Jeśli uniwersytety wydają się zajmować stanowisko w kwestiach obciążonych politycznie na różne sposoby, czy nie jest oczywiste, że decydują się działać politycznie? I czy można oczekiwać czegoś więcej od często samozwańczych naukowców na naszych uniwersytetach niż tego, by zaprzeczali, że działają politycznie i że w takim przypadku reakcja innych sił w społeczeństwie może być rozsądna? Jeśli prawdą jest, że edukacja czyni nas tak mądrymi, to z pewnością nawet nasi badacze uniwersyteccy powinni być w stanie przyznać, że świat uniwersytecki, który czyni z siebie podmiot polityczny, może również oczekiwać, że będzie tak traktowany.

Powszechnie wiadomo na całym świecie, że w USA istnieje silna lewica uniwersytecka. Nie jest to jedyny dominujący trend, istnieją również inne tendencje, ale faktem jest, że amerykańskie uniwersytety przyjęły – i stworzyły – nowoczesny lewicowy sposób myślenia, w którym władza i hierarchie są zawsze kwestionowane, a Zachód i ludzie Zachodu są zawsze podejrzani. Nie jest to coś, co przynosi jednoznaczną chwałę amerykańskim uniwersytetom.

W 1996 roku wybuchła tak zwana afera Sokala, w której amerykański profesor Alan Sokal opublikował w amerykańskim czasopiśmie uniwersyteckim „Social Text” bzdurny tekst z wieloma wątpliwymi twierdzeniami i wnioskami. Afera ujawniła, w jaki sposób zadufany w sobie i dystyngowany świat akademicki mógł przepuścić tekst pełen nieuzasadnionych twierdzeń i doprawiony „postmodernistycznym” żargonem. Tekst był niespójny, błędny i nierozsądny. Ale był ideologiczny i nowoczesny. Tak więc, kiedy mówi się o amerykańskich uniwersytetach cieszących się tak wysokim statusem, prawdą jest również, że na całym świecie panuje pewna protekcjonalność wobec naiwności, z jaką amerykańscy naukowcy przyjęli nowoczesne francuskie myślenie, tworząc tak zwany „postmodernizm”.

Innym problemem była dominacja w niektórych tematach oczywiście ideologicznie stronniczej metanarracji o hierarchiach i dominacji, w której biali, ludzie Zachodu i mężczyźni byli jednostronnie opisywani jako niesprawiedliwi zwycięzcy w systemie różnic i hierarchii, a wszystkie inne kategorie ludzi były przedstawiane jako ofiary. Jest to być może najwyraźniej widoczne w dziedzinie badań zwanej „teorią białości”, gdzie ktoś uważa się za bardzo głębokiego, gdy twierdzi, że „biel” jest normą społeczną w krajach, w których tradycyjnie żyli głównie biali ludzie. (Wszystko inne byłoby bardzo dziwne.) A takie zjawisko jak norma białości jest również przedstawiane jako problem, z którym należy walczyć. Norma białości powinna być przedmiotem akademickiego i politycznego aktywizmu, który uwolni ludzi od kolejnej normy rządzącej naszym myśleniem.

A co za tym idzie, istnieje tendencja – i tutaj możemy mówić o postmodernizmie – aby wszystkie zjawiska społeczne były wynikiem sprawowania władzy. Narody są fikcyjnymi pojęciami opartymi na fałszywych ideach homogeniczności i wykluczenia. Różnice między mężczyznami i kobietami są wymyślone przez patriarchat, który chce uciskać kobiety. Różnice między kulturami opierają się na rasistowskich wyobrażeniach o wyższości Zachodu nad rzekomo prymitywnymi kulturami. Normy stają się czymś, co należy kwestionować i zmieniać. Zwłaszcza normy zachodnie.

Kiedy po wojnie w Gazie amerykańskie uniwersytety stały się również sceną wielu krytycznych wobec Izraela, a czasem nawet antysemickich manifestacji, było to potwierdzenie czegoś, o czym amerykańska prawica już wiedziała. Ich elitarne uniwersytety zostały przekształcone w wytwórnie skrajnie lewicowej ideologii.

A wtedy nie jest całkowicie nierozsądne, że prezydent i administracja, która ma mandat narodu do przeciwstawiania się kulturze przebudzenia i podkreślania tradycyjnych amerykańskich wartości, zaczynają protestować. Nawet jeśli wierzymy w zasadę wolności akademickiej, musimy być w stanie myśleć, że nawet tam istnieją granice. Gdyby uniwersytety poszły w skrajnie prawicowym kierunku, nikt by nie protestował, gdyby demokratyczny prezydent zaczął się temu sprzeciwiać. W demokracji władza nad środkami publicznymi musi ostatecznie należeć do ludzi i ich przedstawicieli. Jeśli władze i system edukacji podążają w wyraźnym kierunku ideologicznym, a tym samym stają się podmiotami politycznymi, mogą spodziewać się takiego traktowania.