fbpx

Czy Trump lub Platon powinni rządzić naszymi narodami?

Kultura - 28 sierpnia, 2025

Dlaczego tak wiele osób twierdzi, że nowa konserwatywna prawica jest wrogo nastawiona do wiedzy? Że jest odporna na fakty. Czy prawica myli się we wszystkim, a lewica ma rację? Czy postępowcy mają wiedzę po swojej stronie, podczas gdy konserwatystom pozwala się żyć w niewiedzy?

To odwieczny dylemat, jaką rolę powinni odgrywać eksperci w demokratycznym społeczeństwie. Jaką funkcję powinny pełnić badania i nauka w demokratycznych procesach politycznych?

Słowo demokracja oznacza rządy ludu. Ludzie powinni rządzić poprzez powszechne i wolne wybory, w których wybierają swoich przedstawicieli, których następnie powinni móc przegłosować. Ale co, jeśli eksperci, eksperci, nie podzielają opinii ludzi? Co się wtedy stanie? Czy ludzie i ich przedstawiciele, politycy, powinni poddać się ekspertom?

Problem z relacją, jaką chcemy widzieć między władzą polityczną a zinstytucjonalizowaną wiedzą, jest odwieczny. W swojej słynnej książce „Republika” Platon napisał, że filozofowie są tymi, którzy najlepiej nadają się do rządzenia krajem. Tylko filozofowie wiedzą, co jest prawdziwe, słuszne i dobre. Prawda i sprawiedliwość zwyciężyłyby, gdyby ludzie, którzy najlepiej rozumieją, co jest prawdziwe i sprawiedliwe, mieli dostęp do władzy. Platon użył analogii do kapitana, który jest szkolony do kierowania statkiem. Miał na myśli, że powinniśmy postrzegać państwo jako statek: wiedza i mądrość są wymagane do prawidłowego kierowania statkiem.

Często mówi się, że myśli Platona powinny być rozumiane jako reakcja na demokrację ateńską, w której większość ludzi w zasadzie miała moc robienia wszystkiego. Zmienność władzy była również problemem: elokwentni uwodziciele mogli wprowadzać ludzi w błąd, a ludzie mogli mieć trudności z dostrzeżeniem tego, co najlepiej służy krajowi w dłuższej perspektywie.

We współczesnym świecie staramy się odróżniać wiedzę ekspercką od władzy politycznej. Eksperci są potrzebni i powinni być konsultowani przez rządzących. Powinni zapewniać wiedzę i wgląd. Powinni wykorzystywać swoją wiedzę w służbie władzy. Ale eksperci nie powinni mieć władzy politycznej. Władza polityczna powinna zawsze budzić wątpliwości. Powinna istnieć możliwość jej odwołania i pociągnięcia do odpowiedzialności za podejmowane decyzje.

Ważną kwestią jest to, że władza polityczna powinna zasadniczo mieć prawo się mylić. Decyzje polityczne muszą budzić wątpliwości. Dlatego ważne jest, aby były one ostatecznie podejmowane z powodu ocen ideologicznych. W przeciwnym razie, jak można kwestionować i odrzucać władzę? Jeśli to ten, kto wie najlepiej, ma moc podejmowania decyzji, decyzje te będą w zasadzie niemożliwe do zakwestionowania. Jeśli władza nie może się mylić, będziemy żyć w dyktaturze wiedzy. W takiej sytuacji eksperci mieliby nieograniczoną władzę. Ponieważ oni wiedzą. Więc to oni powinni podejmować wszystkie decyzje, prawda?

Ale my tego nie chcemy. Nie chcemy żyć pod tyranią wiedzy. Ani pod tyranią dobroci, ani pod tyranią sprawiedliwości. Ale dlaczego nie chcemy, aby idee Platona dotyczące mądrych i dobroczynnych rządów politycznych filozofów zostały zrealizowane? Dlaczego nie chcemy żyć pod tyranią prawdy i sprawiedliwości? Ponieważ chcemy być w stanie przegłosować władzę? Prawdopodobnie tak. Ale także dlatego, że w jakiś sposób rozumiemy, że nie ma filozofów, którzy mieliby dostęp zarówno do prawdy, jak i sprawiedliwości. Po prostu nie ufamy filozofom. Nie ufamy nauce, nie ufamy wiedzy. Chcemy decydować o własnym życiu. Chcemy sami decydować o tym, jak będziemy żyć i jakie decyzje będziemy podejmować. Każda władza deprawuje, a rządy ekspertów nieuchronnie przekształcają się w dyktaturę ekspertów, a my nie chcemy żyć pod taką dyktaturą.

Są to niektóre z problemów związanych z wiarą w niezbędny wpływ nauki i wiedzy specjalistycznej na decyzje polityczne. Chociaż wierzymy, że mądrzy politycy powinni słuchać ekspertów, zdajemy sobie również sprawę, że eksperci ci są w pewnym stopniu kierowani ideologicznymi preferencjami i względami. Rozumiemy, że eksperci również dążą do władzy. Rozumiemy, że ich wiedza jest również błędna. Możemy też zrozumieć, że rozwiązania proponowane przez ekspertów nie są dla nas korzystne. Jako jednostki możemy nic nie zyskać na tym, że coś, co jest uważane za obiektywnie prawdziwe i poprawne, stanie się rzeczywistością polityczną. I dlatego nie chcemy rządów ekspertów, chcemy słuchać tego, co mówią eksperci, ale chcemy mieć możliwość politycznego działania wbrew radom ekspertów, jeśli uznamy to za pożądane.

Dlaczego ten temat jest ważny do omówienia właśnie teraz? Dlaczego tak wiele mówi się teraz o wiedzy, pogardzie dla wiedzy, kłamstwach i fałszywych wiadomościach? Prawdopodobnie dlatego, że przez ostatnią dekadę przechodziliśmy poważną zmianę polityczną, w której stary paradygmat myślenia jest kwestionowany przez nowy.

Lewica polityczna zdominowała nasze instytucje akademickie od 1968 roku. Najpierw poprzez intelektualny wpływ kilku radykalnych, wiodących intelektualistów i ich zwolenników wśród studentów. Później, poprzez radykalnych lewicowych intelektualistów przejmujących nasze instytucje edukacyjne. W dużej mierze zideologizowali oni swoje ideologiczne przekonania i stworzyli nowe dziedziny akademickie, takie jak studia postkolonialne i gender studies. Nauki przyrodnicze również zostały zideologizowane, a w kilku krajach badacze koncentrujący się na energii odnawialnej i zielonej transformacji byli w stanie zrobić karierę na uniwersytetach łatwiej niż ich ideologiczni przeciwnicy. Kształcenie nauczycieli w wielu krajach było również silnie nacechowane lewicową indoktrynacją ideologiczną.

Kiedy mamy teraz nową prawicę, która nie tylko kwestionuje dominujący paradygmat, ale także przejmuje władzę (USA, Włochy, Szwecja), naturalne jest, że wszyscy ludzie, którzy zostali ukształtowani przez lewicową akademię, opisują tę nową prawicę jako wrogą wiedzy. Naturalne jest również, że stawiają opór w instytucjach, które obecnie dominują. Chodzi o uniwersytety, ale często także o władze. Media są w to naturalnie zaangażowane. Wszystkie formy konserwatywnego lub nacjonalistycznego oporu wobec lewicowo-liberalnego paradygmatu myślenia są opisywane jako napędzane pogardą dla wiedzy i fałszywych wiadomości.

Kiedy Trump w Stanach Zjednoczonych, Meloni we Włoszech lub Szwedzcy Demokraci w Szwecji działają politycznie zgodnie z obietnicami złożonymi w kampaniach wyborczych, politycy lewicy i kilku badaczy twierdzą, że działają przeciwko wiedzy i nauce. Może chodzić o to, jak społeczeństwo najlepiej radzi sobie z przestępczością lub nielegalną imigracją. Może chodzić o inwestycje w energię jądrową lub politykę klimatyczną. To, że mamy ten konflikt, nie jest w żaden sposób niezwykłe ani zaskakujące. Wielu z tych ekspertów, którzy obecnie działają na różne sposoby przeciwko konserwatywnej odbudowie rozwoju politycznego w świecie zachodnim, to nie tylko eksperci, ale także ideolodzy.

Nie oznacza to, że cała wiedza jest ideologiczna lub że wszystkie badania prowadzone na naszych uniwersytetach są lewicowe. Oczywiście nowa prawica polityczna powinna słuchać także ekspertów. Oczywiście powinna słuchać sprzeciwów i mądrych rad. Powinna też słuchać własnych ekspertów, bo tacy istnieją. Ale przede wszystkim powinna działać zgodnie z wolą ludu, który dał jej władzę. Nie powinniśmy mieć rządu ekspertów. Nie powinniśmy mieć filozofów rządzących naszymi krajami. Lepiej, żeby rządzili ludzie.

Demokracja nie jest bezbłędna. Ale znacznie gorzej byłoby żyć pod tyranią wiedzy. Bo co, jeśli wszyscy genderowi naukowcy i neomarksistowscy profesorowie literatury są dokładnie tymi filozofami, którzy według Platona powinni rządzić naszymi krajami? Cóż za nieprzyjemna myśl! Całe szczęście, że filozofowi Platonowi nie pozwolono rządzić naszą demokracją.